Wojna na Ukrainie. O granicach wyobraźni

Gdy 24 lutego 2022 r. rano usłyszałem, że Rosja dokonała haniebnej napaści na Ukrainę, nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Jak wielu z nas, odczuwałem szok, niedowierzanie i bezsilność, połączone z bólem, strachem i gniewem. Jeszcze miesiąc temu wydawało się, że wojna na pełną skalę, z użyciem lotnictwa, rakiet balistycznych, czołgów i artylerii, zniknęła z naszego regionu na zawsze. Do tej pory wojna była bowiem czymś, o czym czytało się w powieściach i podręcznikach historii lub czymś, co działo się daleko – na Bliskim Wschodzie, w Afryce czy na Kaukazie. Ta odległość od zjawiska, jakim jest wojna – mierzona zarówno dziesiątkami lat jak i tysiącami kilometrów – sprawiała, że postrzegaliśmy jej fenomen jako abstrakcję, jako coś, co nas nie dotyczy. 

A przecież od kilku tygodni w mediach pojawiały się coraz bardziej niepokojące doniesienia o gromadzeniu się rosyjskich oddziałów na granicy. Co kilka dni Amerykanie i Brytyjczycy wysyłali coraz bardziej jednoznaczne sygnały o nadchodzącej rosyjskiej inwazji. Racjonalnie rzecz biorąc, zebrane przez naszych zachodnich sojuszników dane wywiadowcze o przesuwaniu się rosyjskich wojsk na wysunięte stanowiska graniczne były dość jednoznaczne. Jednak wielu z nas aż do końca nie wierzyło, że to się może stać naprawdę, że w XXI jeden europejski kraj może napaść na drugi tak po prostu, bez wyraźnej przyczyny. Tak jak niemal dwa lata temu przez dłuższy czas wypieraliśmy z naszej świadomości to, że koronawirus może dotrzeć i do nas, tak teraz nie chcieliśmy uwierzyć, że Putin może zachować się tak barbarzyńsko. A jednak, stało się. Gdy 24 lutego 2022 r. usłyszeliśmy o rosyjskich rakietach spadających na ukraińskie lotniska, o eksplozjach w ukraińskich miastach i rosyjskich kolumnach przekraczających granicę, nasze iluzje zostały brutalnie rozjechane przez rzeczywistość.

Dlaczego mimo tylu sygnałów uparcie wierzyliśmy, że do wojny nie dojdzie? Jedną z przyczyn z pewnością stanowi nasza ograniczona wyobraźnia. Ciężko uwierzyć w coś, co tak bardzo odbiega od naszego dotychczasowego doświadczenia. Zarówno niczym niesprowokowana rosyjska inwazja na Ukrainę, jak i wybuch pandemii koronawirusa stanowią przykład zjawisk, z którymi nigdy wcześniej się nie zetknęliśmy – zjawisk, które wiązaliśmy z inną epoką lub szerokością geograficzną. Nie doświadczywszy czegoś takiego wcześniej, zakładaliśmy, że nie doświadczymy tego i teraz. Ci z nas, których cechuje bardziej pesymistyczne nastawienie do życia, byli być może bardziej skłonni uwierzyć, że Rosjanie dokonają tej zbrodniczej napaści. Jednak ci, którzy odznaczają się bardziej optymistycznym podejściem, cały czas łudzili się, że wszystko rozejdzie się po kościach. To złudzenie dotyczyło zresztą nie tylko nas, szarych ludzi. W różnym stopniu dotyczyło wielkich tego świata, którzy aż do samego końca latali do Moskwy, próbując wpłynąć na kremlowskiego zbrodniarza, zamiast zaopatrywać Ukrainę w tak potrzebną jej broń.

Patrząc na to, co dzieje się na Ukrainie, ciężko powstrzymać się od historycznych analogii. Polakom wojna na Ukrainie przypomina rok 1939, gdyż tak jak my zostaliśmy porzuceni przez naszych sojuszników, tak Ukraińców mocno rozczarowała początkowa postawa niektórych zachodnich polityków, zwłaszcza z Niemiec i Włoch. Mieszkańcy Kijowa odwołują się do roku 1941, kiedy to miasto znalazło się pod ostrzałem niemieckim. Mnie na myśl przychodzi jednak inne skojarzenie. Tak jak niedostatki wyobraźni nie pozwalały mi uwierzyć, że Putin i jego sfora zachowa się tak nikczemnie, tak w czasie drugiej wojny światowej wielu zachodnich polityków nie potrafiło uwierzyć, że Niemcy na masową skalę mordują Żydów. Jan Karski, emisariusz polskiego rządu na uchodźstwie, w 1942 r. przedostał się do warszawskiego getta i obozu w Izbicy, z którego Żydów wywożono do obozów zagłady. W obu tych miejscach na własne oczy przekonał się o przerażającej realności Zagłady. Gdy udało mu się wyjechać na Zachód, próbował osobiście przekonać czołowych amerykańskich polityków, że Holokaust rzeczywiście się dzieje, że Niemcy naprawdę eksterminują cały naród. Wszędzie jednak natykał się na mur obojętności, niezrozumienia i niedowierzania. Jeden z jego rozmówców, sędzia amerykańskiego Sądu Najwyższego Felix Frankfurter, powiedział o Karskim wprost: „Nie powiedziałem, że ten młody człowiek kłamie. Mówię, że nie jestem w stanie uwierzyć w to, co usłyszałem, a to jest różnica” [1]. Amerykanie ostatecznie niewiele zrobili, aby przeciwdziałać Zagładzie Żydów. Nie zbombardowali torów do Auschwitz, nie podjęli też innych stanowczych działań mających utrudnić mordowanie Żydów. Niedostatki wyobraźni, koncentracja na celach militarnych oraz podlana antysemityzmem obojętność powstrzymała ich od zdecydowanej reakcji na toczący się Holokaust. Gdy ich wojska wspólnie z pozostałymi aliantami wydarły w 1945 r. Europę z rąk nazistów, zdecydowana większość europejskich Żydów już dawno nie żyła.

Z niedowierzania, które towarzyszyło rosyjskiej inwazji na Ukrainę czy informacjom o Holokauście, wynika ważne przesłanie: granice naszej wyobraźni obejmują dużo węższe terytorium niż granice możliwości. To, co kiedyś było niewyobrażalne, właśnie wydarza się na naszych oczach. To, co niewyobrażalne teraz, może się wydarzyć w przyszłości. Niewyobrażalne jest dla nas to, że Rosja może w przyszłości najechać państwa bałtyckie lub zażądać korytarza do obwodu kaliningradzkiego przez Przesmyk Suwalski. A jednak za parę lat może się to stać naszą rzeczywistością. Niewyobrażalne jest dla nas to, że zmiany klimatyczne mogą wywołać krwawe wojny o zasoby lub migracje dziesiątek milionów ludzi z zagrożonych terenów, a jednak tak może wyglądać nasza przyszłość. To, jak wyobrażamy sobie teraźniejszość i przyszłość, jest ograniczone naszą ubogą wyobraźnią, obejmującą jedynie ułamek wszystkich możliwości.

Oczywiście, na naszych oczach urzeczywistniają się również pozytywne scenariusze, które kiedyś wydawały się nierealne. Tak jak mało kto przypuszczał, że Rosja dokona inwazji na Ukrainę, tak samo mało kto się spodziewał równie zdecydowanej i solidarnej reakcji Zachodu. Do ostrych sankcji przeciw Rosji przyłączyły się nie tylko kraje UE i NATO, lecz również Japonia, Tajwan, Korea Południowa oraz neutralna dotąd Szwajcaria. Sankcje objęły nie tylko symboliczne kary nakładane na związanych z Kremlem oligarchów i polityków, lecz także poważne uderzenia w rosyjski system finansowy, ograniczenia w eksporcie nowych technologii czy odcięcie Rosjan od dostępu do europejskiej przestrzeni powietrznej. Uległe dotąd wobec Rosji Niemcy zmieniły swoją polityką o 180 stopni, rezygnując z uruchomienia Nord Stream 2, przekazując Ukrainie broń przeciwlotniczą i przeciwpancerną oraz decydując się w szybkim tempie rozbudować swoją zaniedbaną armię. Rosyjskie drużyny sportowe zostały wykluczone z udziału w międzynarodowych rozgrywkach, a rosyjskich filmów nie dopuszczano do festiwalu w Cannes. Światowe firmy przewoźnicze masowo odmówiły realizacji dostaw do Rosji, a międzynarodowe koncerny zaczęły wypowiadać umowy swoim rosyjskim partnerom. Tak szeroka gama sankcji, inicjowanych zarówno przez rządy jak i firmy, organizacje sportowe i jednostki, była niewyobrażalna nie tak dawno temu. A jednak wydaje się, że politycy zachodni, tak chętnie robiący dotąd interesy z Putinem, w końcu porzucili swoją naiwność w stosunku do Rosji – oby na dłuższy czas. Poza garstką pożytecznych idiotów z prawa i lewa – Le Pen, Orbanem, Schröderem czy Corbynem – dostrzegli wreszcie zagrożenie płynące z Moskwy. Miejmy nadzieję, że pętla, jaką zachodnie sankcje zaciskają na szyi Putina oraz bohaterska obrona ukraińskich żołnierzy i cywilów przyczyni się do szybkiego i pomyślnego dla Ukrainy zakończenia tego konfliktu.

[1] Stanisław M. Jankowski, „Karski. Raporty tajnego emisariusza”, wyd. Rebis, 2009.