Rosyjska inwazja na Ukrainę i towarzyszące jej barbarzyństwa spychają na bok wszystkie inne tematy, którymi do tej pory żyliśmy. Każdego dnia ujawniane są kolejne zbrodnie dokonywane przez wojska rosyjskie: bombardowania infrastruktury cywilnej, mordowanie niewinnych ludzi, gwałty na Ukrainkach czy deportacje Ukraińców w głąb Rosji. Bucza, Irpeń i Mariupol stały się już symbolami tej wojny, ale Rosjanie popełniają zbrodnie wojenne w dziesiątkach innych wsi, miast i miasteczek.
Gdy czytamy o ogromie czystego, niczym nieuzasadnionego zła, z którym mierzy się ludność ukraińska, odżywa wśród nas dawna niechęć nie tylko do państwa rosyjskiego, lecz i do zamieszkującego go społeczeństwa. Skutkiem tego są powtarzające się nawoływania do nałożenia na Rosję jak największych sankcji – zarówno tych uderzających w rosyjską gospodarkę, armię i elitę polityczno-biznesową jak i takich, które dotykają przede wszystkim ludność cywilną. Zwykli Rosjanie mierzą się z niechęcią, a często też wrogością z powodu zbrodni popełnionych przez ich ojczyznę. Przeciwdziałaniu tym zjawiskom służy retoryka niektórych środowisk, które starają się mówić o „wojnie Putina” a nie o „wojnie rosyjskiej”.
Czy obwinianie „zwykłych Rosjan” za zbrodnie armii rosyjskiej jest słuszne? Czy ponoszą oni odpowiedzialność – a jeśli tak, to jaką – za toczącą się wojnę? Jakie powinni wobec tego ponieść konsekwencje? Nad tymi pytaniami postanowiliśmy się zastanowić wspólnie z Grzegorzem. Wpis Grzegorza poświęcony temu tematowi znajdziecie tutaj. W tym wpisie postaram się przedstawić własne zdanie na ten temat.
Nie chodzi mi przy tym o odpowiedzialność za wojnę rosyjskich elit polityczno-wojskowo-biznesowych. Ta jest oczywista i nie mam żadnych wątpliwości wobec podjętych przeciw nim środków, łącznie z konfiskatą majątków i zakazami wjazdu do różnych krajów. Niech podążą za krążownikiem „Moskwa” tam, gdzie wysłali ich strażnicy z Wyspy Węży. Chciałbym zastanowić się raczej nad odpowiedzialnością owego mitycznego szarego człowieka, który nie miał wpływu na decyzję o wojnie, lecz jest na różne sposoby w nią wplątany przez sam fakt bycia Rosjaninem.
Gdy mowa o odpowiedzialności, najważniejsze rozróżnienie przebiega moim zdaniem pomiędzy odpowiedzialnością zbiorową rosyjskiego społeczeństwa a odpowiedzialnością jednostkową tworzących go ludzi. Na tym rozgraniczeniu pragnę się skupić.
Ciężko negować to, że rosyjskie społeczeństwo ponosi zbiorową odpowiedzialność za wojnę. To ono przez ostatnie lata wybierało do władzy Putina, nawet jeśli wyborom daleko było do standardów uczciwości. To ono wyrażało wobec niego autentyczne poparcie – także wobec dokonanej w 2014 r. bezprawnej aneksji Krymu. To ono przyzwalało na nękające rosyjskie państwo patologie: korupcję, bezprawie, mordowanie przeciwników politycznych czy rozkradanie państwowego majątku przez garstkę oligarchów.
Co być może najważniejsze, rosyjskie społeczeństwo nie stanęło na wysokości zadania i nie dokonało rozliczeń z sowieckich zbrodni wojennych z czasów II wojny światowej, a katalog tych zbrodni jest naprawdę rozległy. Mowa tu o deportacji milionów mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej na Syberię i Kazachstan, z których spora część nigdy nie wróciła. O mordowaniu przeciwników politycznych w zajętych krajach, czego być może najbardziej jaskrawym przykładem jest zbrodnia katyńska. O masowych grabieżach na zajętych terenach; symbolem owego procederu stał się żołnierz Armii Czerwonej z kilkoma zegarkami na ramieniu. Wreszcie, mowa o masowych gwałtach dokonywanych w czasie wojny przez czerwonoarmistów na podbitych terenach. Niektóre szacunki mówią, że w ciągu ostatniego półrocza wojny sowieccy żołnierze zgwałcili nawet 2 miliony Niemek, lecz ofiarami były także Polki i Węgierki oraz Rosjanki i Ukrainki, które miały nieszczęście trafić na roboty do Niemiec. Brak rozliczenia z przeszłością jest o tyle istotny, że dokonywane przez współczesnych rosyjskich żołnierzy zbrodnie jaskrawo przypominają te, których w czasie II wojny światowej dokonywali ich przodkowie. O ile Niemcy ze swoich zbrodni wojennych w znacznym stopniu się rozliczyli, o tyle w Rosji coś takiego nigdy nie nastąpiło, a ludziom, którzy do tego nawoływali, zamykano usta. Smutnym uwieńczeniem tych działań było zamknięcie kilka tygodni temu stowarzyszenia „Memoriał”, mającego spore zasługi w badaniu zbrodni stalinowskich.
Ponieważ rosyjskie społeczeństwo ponosi odpowiedzialność za wojnę jako zbiorowość, powinno również jako zbiorowość ponieść tego konsekwencje. Część sankcji, jak choćby embargo na rosyjski węgiel czy zakaz eksportu zaawansowanych technologii, ma na celu osłabienie możliwości prowadzenia przez Rosję wojny; inne, jak wycofywanie się z rosyjskiego rynku różnych zachodnich firm, stanowią formę kary za atak oraz przestrogę na przyszłość, a ich skutki dotykają przede wszystkim zwykłych Rosjan. Rosyjskie społeczeństwo powinno poczuć na własnej skórze koszty wojny, aby wzrósł społeczny nacisk na rządzących – zarówno w celu zakończenia owego konfliktu jak i jako przestrogę na przyszłość. Jest to zarówno imperatywem etycznym jak i koniecznością polityczną.
Odpowiedzialność zbiorowa rosyjskiego społeczeństwa za wojnę jest więc czymś, z czym ciężko dyskutować. Jak to się ma natomiast do odpowiedzialności jednostkowej zwykłych Rosjan? Pytanie to ma ogromne znaczenie praktyczne. Jak powinniśmy się odnosić do Rosjan, z którymi stykamy się w pracy, na wakacjach czy w bliskim otoczeniu? Czy powinniśmy ich traktować jako współsprawców konfliktu, czy jako jego ofiary? A może w ogóle nie powinniśmy podnosić tematu i traktować ich tak, jak gdyby nic się nie stało? Czy rosyjskich naukowców, artystów i sportowców należy dalej zapraszać na konferencje, wystawy i imprezy sportowe, czy też należy ich z nich wykluczyć? Czy powinniśmy wynajmować rosyjskim turystom pokoje? Pytania można mnożyć; sprowadzają się one jednak do tego, w jakim stopniu pojedynczy Rosjanie podnoszą indywidualną odpowiedzialność za rozdzierający Ukrainę konflikt.
W swoim ostatnim poście Grzegorz argumentuje, że jako jednostki powinniśmy się czuć odpowiedzialni za społeczność, którą tworzymy. W szczególności oznacza to, że ponosimy współodpowiedzialność za działania wybranych przez nas władz. Owo dojmujące poczucie odpowiedzialności za kierunek obrany przez nasze wspólnoty jest konieczne po to, aby uniknąć sytuacji, w których znalazły się Niemcy w czasie II wojny światowej. Przypomnijmy: przy obojętności, przyzwoleniu lub współudziale większości społeczeństwa naziści dokonywali wówczas eksterminacji całych narodów. Przy zachowaniu odpowiednich proporcji, obecna sytuacja jest pod wieloma względami analogiczna.
Przytoczone powyżej stanowisko jest wartościowym postulatem etycznym; pokazuje, w jaki sposób powinniśmy myśleć o swojej roli w obrębie tworzonych przez nas wspólnot. Wskazuje kierunek, w którym powinna podążać edukacja obywatelska oraz docelową perspektywę, którą warto byłoby osiągnąć. Nie jestem jednak w pełni przekonany, czy stanowi dobrą podstawę do osądzania toczącej się wojny i popełnionych w niej zbrodni.
Postępowanie jednostki ograniczone jest przez wiele czynników: jej pochodzenie, miejsce zamieszkania, wykształcenie, sytuację rodzinną i materialną, osobowość czy aspiracje. Jej działanie uwarunkowane jest w znacznym stopniu przebytymi doświadczeniami i wyciągniętymi z nich lekcjami. Nie znaczy to, że jednostka tych ograniczeń nie jest przełamać; nie jest to jednak łatwe i nieraz pociąga za sobą znaczne koszty. Przykładowo, Rosjanin z głębokiej prowincji nieznający żadnego języka poza rosyjskim może mieć niemały problem ze znalezieniem źródeł informacji niezależnych od kremlowskiej propagandy. Samotna matka o niepewnej sytuacji materialnej kilkukrotnie się zastanowi, zanim zacznie protestować przeciw rosyjskim zbrodniom, bojąc się o los swych dzieci w razie aresztowania. Mieszkaniec Czeczeni, zdający sobie sprawę z brutalności bojówek rządzącego krajem watażki Ramzana Kadyrowa, raczej nie będzie się głośno sprzeciwiał. Przykłady można mnożyć, ale przekaz jest, mam nadzieję, jasny: brak aktywnego sprzeciwu wielu Rosjan wobec wojny może być niejednokrotnie spowodowany czy to brakiem dostępu do wiarygodnych informacji, czy to potencjalnymi konsekwencjami oporu przy braku namacalnych korzyści, jakie ów opór może przynieść.
I tu pojawia się być może najważniejsze pytanie tego posta: czy powyższe wytłumaczenia stanowią usprawiedliwienie? Po pierwsze, czy brak wiedzy o zbrodniach rosyjskich ściąga z przeciętnego Rosjanina odpowiedzialność za toczącą się wojną? Po drugie, czy prawdopodobieństwo represji rozgrzesza z bierności? Na poziomie emocjonalnym jak najbardziej utożsamiam się z tymi, którzy na oba te pytania odpowiedzą „nie”. Jednak na poziomie intelektualnym nie potrafię wyzbyć się wątpliwości wobec tak jednoznacznej odpowiedzi. Nie znaczy to, że uważam brak wiedzy lub strach o siebie i bliskich za dostateczne usprawiedliwienie. Po prostu powyższe sytuacje są dla mnie na tyle moralnie niejednoznaczne, że wolę wstrzymać się od jednoznacznych wyroków zgodnie ze starą biblijną zasadą: „kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem”.
Na najbardziej podstawowym poziomie pytanie rozpoczynające powyższy akapit sprowadza się do następującej kwestii, będącej być może najdonioślejszym etycznym pytaniem, jakie można postawić: czy można oczekiwać od jednostki bohaterstwa? Czy możemy oczekiwać od jednostki, że w sytuacji wyboru między okazaniem moralnie słusznego, lecz kosztownego sprzeciwu a zachowaniem bezpiecznej bierności wybierze to pierwsze?
Na co dzień nie musimy się borykać z powyższym pytaniem. Mamy bowiem szeroki wachlarz opcji między życiem moralnie zaangażowanym a egoistycznym. Jednostka nie musi być ani sprawcą, ani bohaterem, może żyć na uboczu wielkich spraw i próbować wykroić sobie własną niszę, pozbawioną trudnych wyborów moralnych. W sytuacjach kryzysu moralnego przestrzeń ta dramatycznie się zawęża. Bezczynność zrównuje się z milczącym przyzwoleniem, pozostanie na uboczu przestaje istnieć jako moralnie dostępna opcja.
Nasza historia czyni nas bardzo wrażliwymi na tę kwestię, bo też w ostatnim stuleciu Polacy wielokrotnie mierzyli się z sytuacjami, w których należało dokonać powyższego wyboru. Ukrywać Żydów w czasie wojny, stawiając na szali życie swoje i bliskich? Uczestniczyć w działalności antykomunistycznej, ryzykując wyrzucenie z pracy czy wręcz aresztowanie, a przy tym nędzę rodziny? Wybór w żadnej z powyższej sytuacji nie był jednoznaczny, o czym świadczy całe spektrum postaw, jakie Polacy wobec nich przyjęli. Nie potępiamy w czambuł tych, którzy w PRL-u wiedli politycznie bierne życie, starając się związać koniec z końcem i zapewnić rodzinie jaką taką stabilność. Nie osądzamy również tych, którzy ze strachu przed konsekwencjami nie chcieli w czasie wojny ukrywać Żydów (choć wyrozumiałość ta nie rozciąga się na tych, którzy na Żydów donosili lub aktywnie uczestniczyli w ich eksterminacji). Czy więc mamy moralne prawo oczekiwać od Rosjan, że w sytuacji próby – a o takiej niewątpliwie mowa – zaczną masowo protestować wobec wojny?
Takie prawo mają Ukraińcy, którzy są atakowani i którzy mają liczne kontakty z Rosjanami. Takie prawo mają Białorusini, którzy dwa lata temu przeszli próbę, starając się bezskutecznie obalić Łukaszenkę. Także ci Rosjanie, którzy od lat sprzeciwiają się Putinowi i sami ponoszą tego konsekwencje, jak Kasparow, Chodorkowski czy Nawalny. Lecz my jako społeczeństwo nie mierzyliśmy się od trzydziestu lat z sytuacją porównywalną do tej, z jaką mierzą się obecnie Rosjanie. Nie jestem pewien, czy daje nam to prawo oczekiwać od pojedynczych Rosjan, aby rzucili nagle swoje dotychczasowe życie i przeciwstawili się Putinowi.
Nie znaczy to, że mamy jako jednostki usprawiedliwiać bierność zwykłych Rosjan. Nie znaczy, że nie mamy nie wywoływać presji na rosyjskie społeczeństwo poprzez sankcje czy akcje informacyjne – wręcz przeciwnie. Znaczy jedynie tyle, że aby ferować moralne wyroki i decydować o czyjejś jednostkowej odpowiedzialności, warto samemu wiedzieć, czy jest się w stanie sprostać moralnym standardom, których oczekuje się od innych. Większość z nas nie może powiedzieć o sobie, że kiedykolwiek mierzyła się z próbą tego kalibru lub że w sytuacji próby stanęła na wysokości zadania.
Powyższe argumenty dotyczą tych Rosjan, którzy przeciw wojnie się nie angażują, ale którzy równocześnie nie działają zbyt aktywnie na rzecz wojny poza tym, co czynią obywatele każdego kraju – płaceniem podatków, przestrzeganiem prawa, itp. Nie dotyczą natomiast tych, którzy bardziej aktywnie przyczyniają się do rosyjskiego wysiłku wojennego. Rosyjscy żołnierze walczący w Ukrainie mają moralny obowiązek sabotować wysiłki własnego kraju, choćby starając się oddać w niewolę, bo alternatywą dla nich jest współudział w zabijaniu obrońców i niszczeniu Ukrainy. Rosyjscy dziennikarze, szerzący oficjalną propagandę na temat wojny, mają moralny obowiązek przeciw temu zaprotestować, inaczej i oni dźwigają osobistą odpowiedzialność za dokonywujące się na Ukrainie koszmary. Pracownicy rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego bezpośrednio przyczyniają się do toczącej się wojny, więc kontynuacja pracy przy produkcji broni i amunicji również nakłada na nich jednostkową odpowiedzialność. Rosjanie aktywnie popierający wojnę – a to według różnych szacunków znaczna część społeczeństwa – aktywnie legitymizują zło, biorąc na swoje barki odpowiedzialność za konsekwencje wojny. W każdym z powyższych przypadków wybór ma miejsce nie między oporem a wygodną biernością, lecz między oporem a aktywnym współudziałem – tym samym wybór drugiej opcji nakłada na dokonywujące go jednostki ciężką do zmycia odpowiedzialność.
[…] [1] Mój tekst: http://dyskurs.net.pl/2022/04/problem-odpowiedzialnosci-rosyjskiej/; tekst Borysa: http://dyskurs.net.pl/2022/04/granice-odpowiedzialnosci/ […]